niedziela, 28 października 2012

Dzień piąty

Ten dzień był dniem odpoczynku po nocnych rozmowach z Andriejem i jego żoną Olą. Było miło, ale aż do czwartej rano. O 11-ej rano zjawił się Andrzejek i spożyliśmy po jednym Efesie – od razu lepiej i milej się zrobiło. Namawiał mnie na dalsze rozmowy, ale naprawdę lubię oglądać tenis!  Ponieważ wszystko mam tu strasznie poukładane, zupełnie inaczej niż na co dzień (rano śniadanie, pisanie bloga, zwiedzanie, mecz, ewentualnie piwo wieczorem i od nowa...) postanowiłem coś zmienić i po wyjściu z metra nie skręciłem na kładce w lewo tylko dla przekory w prawo. Prawdę mówiąc byłem głodny, a na wspomnienie śmierdzącego fast foodu w hali aż mną wstrząsnęło. Po tej stronie kładki było prawdziwe życie – ulice pełne ludzi wracających z pracy, bloki, bary, restauracje i żadnych turystów. Zjadłem znakomitego Adana Kebab (i ogromnego!) za jedyne 11 LT (w tym ajran). Warto czasem zboczyć z utartej trasy, warto też przyjrzeć się normalnemu życiu. Myślę że podmiejskie Atakoy to trochę taki nasz Ursynów. Niby wszystko jest na miejscu, ale do pracy trzeba jeździć do centrum.


















Kibicowałem nie tylko ja – Polaków z flagami było jakby więcej niż poprzednio. Efekt kibicowania znamy: Agnieszka jest w półfinale! Niestety jest tak wymęczona, że nie postawiłbym zbyt wiele na jej wygraną z Sereną w jutrzejszym meczu...
Pojechałem więc swoją stałą trasą i wróciłem ciemną nocą. Nocą tak ciemną, że musiałem się znowu wspinać na moje wzgórze (kolejka Tunel już nie kursowała). Udało się szczęśliwie i zaległem w moim „pokoiku”, wspólnie z (tym razem) ośmioma innymi duszyczkami.

sobota, 27 października 2012

Dzień czwarty

Postanowienie na dziś: rozbrat z tenisem! Siedziałem wczoraj na trybunach 9,5 godziny, oczywiście z małymi przerwami. Było super fajnie, bo ochrona (i nie tylko ochrona) jest tu mało profesjonalna. Skupiają się tylko na tym żeby wpuszczać i wypuszczać kibiców po gemach nieparzystych. Lecz jak się chce (a ja chciałem) można usiąść na schodach w okolicach pierwszego rzędu i dość długo cię nikt nie przegoni. Mimo wszystko trzeba na jeden dzień odpuścić. Zobaczyłem parę ciekawych miejsc w Stambule, ale teraz czas na te do których ustawiają się kolejki.
Ponieważ dzisiaj nie gra Agnieszka Radwańska sprzedałem swój bilet jakiemuś Rosjaninowi (po cenie, żeby nie było). Poszedłem znaną mi trasą, zaczynając od tego czy przypadkiem salon mojej ukochanej tureckiej sieci nie jest otwarty – chodzi o kartę SIM (w tym kwartale sklepów NIC nie było otwarte).. Potem wpadłem na targ rybny i zjadłem małże faszerowane bulgurem – naprawdę niezłe! Najpierw widziałem paru wyrostków, którzy kupowali, zajrzałem przez ramię ile zapłacili, zamówiłem, zjadłem i dałem tyle kasy co oni. Sprzedawca coś pomamrotał, chciał więcej, a ja pokazałem koleżków odchodzących w dal. Przybił mi piątkę i puścił oko. Szanują tu spostrzegawczych. Potem piechotą przez Most Galata i znowu trafiłem na teren koło łodzi. Jednak było to zupełnie inne przeżycie! Święto to jednak święto! Tłum jaki tu się dzisiaj przewalał był nie do opisania! Turcy są mistrzami sprzedaży, co wiadomo nie od dzisiaj. Nie zawracają sobie głowy napojami, czy wspaniałymi kiszonkami (będącymi znakomitym uzupełnieniem kanapek z rybą). Z łodzi kupuje się balik ekmek (bułę z rybą) , a resztę sprzedają na tacach aktywni pracownicy. Napoje w puszkach, podejrzany soczek z koncentratu, rzeczone kiszonki w kubkach z widelczykami (tursu), a armia sprzątaczy w specjalnych wyszywanych uniformach dba o czystość stołów i i ich okolicy. Logistycznie 6+ liczy się szybkość! Nawilżane chusteczki  (ich sprzedaż) to już inicjatywa starszych panów w brązowych garniturach, ale nikt ich nie goni – każdy musi zarobić i oczywiście każdy musi wytrzeć sobie ręce.
Potem spacer po Targu Przypraw, powrót i jazda tramwajem do Błękitnego Meczetu. Kolejka do wejścia – 300 metrów. Istne szaleństwo! Szło szybko więc zostałem. Wrażenia? Jest parę zdjęć.
Potem poszedłem do Cisterna Basilica – jest to kolosalny zbiornik na wodę, umiejscowiony pod ziemią, a wybudowany przez Justyniana I na wypadek oblężenia miasta. Sklepienie piwnic wspiera się na 336 kolumnach, pięknie podświetlonych, z głośników leci cicha muzyka – naprawdę mistycznie trochę. Co ciekawe w zbiorniku jest pełno ryb różnej wielkości.










































Na więcej zwiedzania nie wystarczyło czasu tego dnia. Wróciłem ciekawą drogą do hostelu, uniknąwszy w ten sposób ciężkiej wspinaczki. Mianowicie od przystanku Karakoy (ten najbliżej hostelu, na którym codziennie wsiadam i wysiadam) trzeba skręcić 50 metrów w lewo i wsiąść do linii kolejki Tunel. Płaci się 4 LT, kolejka jedzie dokładnie 1,5 minuty, cały czas w górę i dojeżdża do placu Tunel. Stamtąd można wybrać się na spacer w kierunku Taksim, albo zejść w dół. 100 metrów (i to z górki) i byłem w domu! O kolejce wiedziałem wcześniej, ale byłem przekonany, że wyjeżdża o wiele dalej.
Wieczór spędziłem z Andriejem (wspominanym już Ukraińcem) i z jego żoną, która zaczęła najwyraźniej szukać go po mieście. Posiedzieliśmy trochę...